Patrzył, jak blade światło jarzeniówek drga na ścianie. Zastanawiał się, jaki
człowiek wybiera pracę, w której nie dają mu nawet światła dziennego. Zamknął za sobą drzwi. Potem zadzwonił do kogoś, kto być może zdoła mu pomóc, komu być może uda się ochronić grób Mandy. Zadzwonił do Bethie, ale gdzieś tam w Filadelfii telefon tylko dzwonił i dzwonił, i dzwonił. 10 Greenwich Village, Nowy Jork Kimberly szybkim krokiem wyszła z mieszkania. Wstała wcześnie rano. We środy miała lekcje strzelania. Ostatnio potrzebowała więcej czasu, żeby się przygotować. Włożyła dżinsy i zwykły podkoszulek, włosy związała w koński ogon, a potem poszła na pociąg do Jersey. Zupełnie jak w zegarku - powiedziała do siebie. Środowy ranek jak każdy środowy ranek. Oddychaj głęboko. Wdychaj smog. Ten środowy poranek był inny niż wszystkie. Przede wszystkim dlatego, że miała wolne. Poprzedniego dnia po południu była taka blada i podenerwowana, że doktor Andrews kazał jej wziąć urlop do końca tygodnia, pierwszy urlop od pogrzebu Mandy. Dziś nie musiała się śpieszyć. Mogła się zatrzymać i powąchać róże, wyluzować się trochę, zgodnie z zaleceniem profesora. Mimo to maszerowała szybko, raczej biegła, niż szła. Spoglądała za sie¬ bie częściej, niż robi to przeciętny człowiek. I chociaż wiedziała, że nie musi 73 się obawiać, miała przy sobie odbezpieczonego glocka kaliber 40. Nie świruj - powtarzała sobie, ale bez skutku. Ciekawe, że w tej chwili wcale nie czuła się źle. Nie miała gęsiej skórki ani zimnych dreszczy. Żadnego poczucia klęski, które zawsze poprzedzało napady niepokoju. Pogoda była umiarkowana. Na ulicach ludzi było tyle, że nie czuła się osamotniona, ale jednocześnie nie tak dużo, żeby mogła zachować odpowiedni dystans. Pomyślała, że nawet gdyby ktoś spróbował ją zaatakować, to przecież skończyła kurs samoobrony i była uzbrojona. Kimberly Quincy ofiarą? Mało prawdopodobne. Mimo wszystko poczuła się zadowolona, kiedy dotarła do Penn Station. Wsiadła do pociągu, przypatrzyła się pasażerom i stwierdziła, że żaden z nich ani trochę nie jest nią zainteresowany. Ludzie czytali czasopisma. Ludzie oglądali krajobraz. Ludzie ignorowali ją, myśląc o swoim życiu. Ale kto wie? - Jesteś stuknięta - mruknęła, czym zwróciła uwagę siedzącego obok faceta. Już chciała mu powiedzieć, że ma przy sobie naładowany i odbezpieczony pistolet, ale doszła do wniosku, że skoro gość jedzie do Jersey, z pewnością też jest uzbrojony. Jak mawia doktor Andrews: normalność to rzecz względna. Pociąg zwolnił przed stacją. Uśmiechnęła się szeroko do faceta siedzącego obok. On od razu odwrócił wzrok i skulił się w sobie. To sprawiło, że pierwszy raz od wielu dni poczuła się lepiej. Wysiadła z pociągu lżejszym krokiem i od razu wkroczyła w stuprocentową wilgotność. Tak, kolejny piękny dzień w Jersey. Sięgnęła do torebki i zabezpieczyła pistolet. Szła o wiele spokojniejszym krokiem. Nowy Jork był za nią. Do strzelnicy miała jeszcze parę przecznic. New Jersey nie jest bezpieczniejsze niż Greenwich Village, ale tutaj czuła się lepiej. Czuła się lżejsza, wolna od ciężaru, którego nie potrafiła nazwać. Kimberly uwielbiała strzelać od czasu, kiedy nakłoniła rodziców, żeby wyrazili na to zgodę. Zaczęła ich błagać w wieku ośmiu lat. Ojciec zrobił to, co można było przewidzieć - kazał jej porozmawiać z matką. Matka zrobiła to, co można było przewidzieć - powiedziała: Absolutnie nie! Ale Kimberly