oczywisty fakt: skoro chciała wydobyć od swojego ojca prawdę, to jej szanse na pewno by wzrosły, gdyby
zamieszkała z nim pod jednym dachem przez następny tydzień, dwa. Szlag, szlag i jeszcze raz szlag, mruczała pod nosem, cofając wóz i wykręcając kierownicę. Wyjechała spod jednopiętrowego budynku, kiedy słońce zaczynało zachodzić za wzgórzami. Nadal było gorąco jak w piekle, ale Shelby wiedziała, że wraz z zapadnięciem zmierzchu temperatura spadnie, zerwie się wiatr i noc będzie rozbrzmiewała słodką, owadzią kołysanką. Ta myśl ją uspokajała, chociaż nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Jechała na pamięć, jak setki razy wcześniej, i uświadomiła sobie, że czeka ją nowa porcja upokorzeń Zatrzymała cadillaca blisko garażu z cegły, wysiadła i znalazła się w cieniu żywodębów, które otaczały dom. Drzwi od garażu były otwarte, a w środku nie było mercedesa, którym jeździł jej ojciec. Przez jakiś czas zostanie jej oszczędzony kontakt z nim. Wytaszczyła laptopa, neseser i resztę bagażu, weszła po schodkach i, nawet nie dzwoniąc do drzwi, wsunęła się do środka. Usłyszała, jak Lydia cicho śpiewa po hiszpańsku. Mimo woli ogarnęło ją wzruszenie i powtarzała sobie, że zachowuje się jak idiotka. Ten dom przecież tak naprawdę nie był - jej prawdziwym domem - nie był nim od chwili, gdy jej matka uznała, że nie potrafi już żyć ze swoim despotycznym mężem, Jerome’em Cole’em. - Nińa? To ty? - zawołała Lydia gdzieś z głębi domu. - Tak, wróciłam. Córka marnotrawna. - Wiedziałam, że wrócisz. - Lydia wyłoniła się ze skrzydła, w którym mieściła się kuchnia. Uśmiechała się szeroko, a jej ciemne oczy jaśniały. 27 - Dobrze już, dobrze, wygrałaś. Przyznaję. - Shelby pokręciła głową. - Nie powinnam była się z tobą spierać. - To prawda. No, a teraz wchodź. Sędzia wróci za jakąś godzinę, to zjecie kolację. - Wspaniale - Shelby nie umiała ukryć sarkazmu. - Ależ tak. Fabuloso! No, idź! Odśwież się. Ja mam tu robotę. - Lydia mrugnęła do niej, lekko popchnęła ją w stronę tylnych schodów i klepnęła po pośladku. Wchodząc na drugie piętro, Shelby przypominała sobie noce, kiedy zostawiała przeszklone drzwi otwarte i czekała na łóżku, nasłuchując kroków na tych zniszczonych schodach, z nadzieją, że Nevada wkradnie się do domu i przemknie właśnie tym korytarzem, gdzie ze złoconych ram spoglądały całe pokolenia Cole’ów, a stoły zdobiły świeżo ścięte kwiaty. Ale jej marzenie nigdy się nie ziściło. Otworzyła drzwi do swojej sypialni, spodziewając się, że poczuje odór kurzu i niewywietrzonego pomieszczenia, ale Lydia już zdążyła zaścielić łóżko, wypolerowała je, jak również palisandrowe biurko i łóżko cytrynowym olejkiem, podniosła rolety i otworzyła wykuszowe okno. Przez koronkowe firanki, za pomocą powoli obracającego się wiatraczka, wpadał lekki wiatr. Shelby zrzuciła torby przy łóżku z baldachimem i podeszła do okna z widokiem na basen. Tafla wody migotała kusząco i odbijała ostatnie promienie słońca. Kiedy Shelby patrzyła na te turkusowe głębiny, jej myśli koncentrowały się na przyczynie, dla której wróciła do Bad Luck, i na pytaniach, na które jeszcze nie umiała odpowiedzieć. Kto przysłał jej zdjęcia Elizabeth? Zastanawiała się już chyba tysięczny raz. Kto znał prawdę i jaka ona była? Shelby przygryzła wargę i zmarszczyła brwi, gdy osaczyło ją najbardziej bolesne pytanie: A jeśli to wszystko okaże się tylko bezsensownym pościgiem, żartem, czyimś okrutnym dowcipem? Miała w tym mieście wielu wrogów, ludzi, którzy zazdrościli jej uprzywilejowanego statusu i życia w bogactwie, kiedy dorastała. A tych, którzy nienawidzili jej ojca, było mnóstwo. Na drodze kariery Jerome Cole zmiażdżył swoimi srebrnymi butami niejednego przyjaciela i oponenta. Kiedy już przywdział sędziowską togę, posłał do więzienia setki mężczyzn i kobiet. Stary sędzia Cole Okropną starą duszę miał... Ten wierszyk nawet teraz budził w niej niechęć, ale starała się nie brać go do serca. Chwilowo koncentrowała się tylko na odnalezieniu Elizabeth. A co z Nevadą? - szydziła z samej siebie, ale nie zamierzała jeszcze raz paść ofiarą dawnych uczuć. Musiała mieć do czynienia z Nevadą - był przecież ojcem jej córki. I niczym więcej. Dopóki nie odnajdzie dziecka, nic innego się nie liczy. Nic. Caleb Swaggert prawie zasypiał, kiedy Nevada wszedł na jego szpitalną salę. Niegdyś dobrze zbudowany, Swaggert wyglądał teraz jak szkielet; jego pucołowata twarz wychudła, skóra zrobiła się ziemista, a w dodatku wypadły mu prawie wszystkie włosy. Pokój oświetlały dwie fluorescencyjne lampy zamontowane po obu stronach łóżka, a na małym stoliku stał wazon ze zwiędniętymi kwiatami, szklanka z plastikową słomką, leżała paczka chusteczek i Biblia. Było tu sterylnie. Cicho. W tej sali jedni dochodzili do zdrowia, a inni umierali.